piątek, 5 grudnia 2014

Czy można schudnąć na ziemniakach?

To dobre pytanie :) Czy można schudnąć na ziemniakach?

Ziemniaczki z wody z mizerią
Z jednej strony żyjemy w czasach, gdzie co druga osoba jest świetnie poinformowana o wszelkich możliwych dietach, sposobach na odchudzanie i w ogóle byciu fit. A bycie fit raczej nie sprzyja jedzeniu tradycyjnych polskim potraw, gdzie ziemniaki to jedna z podstaw. A może odwrotnie - jedzenie tradycyjnych polskich potraw może nie sprzyjać byciu fit :)
Gdy posłuchać fit-głosów, to na pewno szybko dojdziemy do wniosku że ziemniaki nie są najlepszym pomysłem jeśli chcemy być szczupli lub się odchudzić.

Z drugiej jednak strony, jak się przyjrzeć, same ziemniaki nie są jakoś specjalnie kaloryczne. W zależności od źródła, 100 g ziemniaków z wody bez żadnych dodatków to od 77 do 90,00 kcal. Czyli w sumie bardzo niewiele, biorąc pod uwagę masę i prosty fakt że można się nimi najeść :)
Dodatkowo zawierają całkiem sporo tych ważnych witamin i mikroelementów jak: witamina C, witamina B6 czy potas.

Skąd więc zalecenia niektórych dietetyków czy trenerów aby raczej ziemniaków unikać? 

Wydaje mi się że ma to związek z praktycznym podejściem do jedzenia ziemniaków. W jaki sposób najczęściej jecie ziemniaki? Placki ziemniaczane? Frytki? Frytki z majonezem może? Schabowy z ziemniaczkami? A może do tego jeszcze jakiś ciężki sosik czy tłuszczyk? Albo też jesteście fanami klusek śląskich? Obstawiam też chipsy - nawet okazyjnie przy okazji imprezy.
A nawet jeśli są z wody, to najczęściej podane ze smażonym mielonym czy schabowym.

Popatrzmy zatem na to ile kalorii mają "stuningowane" ziemniaki w 100 g produktu - o ile to więcej od :
  • ziemniaki puree - 131,56 kcal
  • kluski śląskie - 140,00 kcal
  • frytki - 227,50 kcal
  • frytki z dipem - 390,00 kcal
  • placki ziemniaczane - 341,00 kcal
  • chipsy - 514,00 kcal
Jak widać, wystarczy tylko trochę przetworzyć ziemniaki albo uczynić je smaczniejszymi za pomocą kilku dodatków i nagle z całkiem nietuczącego, zdrowego warzywka zamieniają się w istne bomby kaloryczne.
Ich wartość kaloryczna może urosnąć nawet pięciokrotnie - a może i nawet więcej - podałem typowe przykłady.

Jak więc wykorzystać ziemniaki do swoich celów bez ich kalorycznych skutków ubocznych? Wg mnie można to zrobić w ten sposób:
  • ziemniaki podajemy wyłącznie z wody, bez żadnych dodatków typu masło czy skwarki,
  • nie smażymy ich w żadnej formie. Bez względu na to jak bardzo przyłożymy się do odsączenia tłuszczu, pewnie i tak sporo ziemniaki go wchłoną,
  • stosujemy dobre ziemniaki, najlepiej bio,
  • doprawiamy je np. dobrym pieprzem, ewentualnie solą - uwierzcie - są pyszne jak są dobrze zrobione!
  • jeśli nie musimy to nie łączymy ziemniaków z mięsem - czyli żadnych schabowych czy mielonych, również unikamy mięsnych dań z sosami (wiem że są pycha),
  • jeśli ziemniaki to np. w zestawieniu z innymi warzywami - np. leczo, mizeria itp.

piątek, 27 czerwca 2014

Pieczone ziemniaczki rządzą!

Nie macie pomysłu na coś dobrego i udorodniającego po całym trudnym dniu?
Nie chcecie najeść się przemysłowymi frytkami z radosną fryturą i tłuszczami trans?

Ziemniaczki pieczone są niezastąpione!

Co potrzeba:
  • ziemniaki - tyle ile jesteśmy w stanie zjeść,
  • dobry olej roślinny - nie rafinowany,
  • zioła prowansalskie,
  • słodka papryka w proszku,
  • czosnek - świeży lub granulowany,
  • piekarnik lub piec.

Jak się do tego wziąć:
  • ziemniaczki obieramy, kroimy w ćwiartki, wrzucamy do garnka z wodą i podgotowujemy przez 7-10 minut - tak aby nie były kompletnie surowe,
  • składniki na marynatę (olej, zioła i czosnek) mieszamy w dużej misce tak aby powstała w miarę jednolita marynata, którą rozrzedzamy wodą,
  • ziemniaczki wyciągamy z gara i dajemy im odpocząć parę minut a potem wrzucamy je do miski z marynatą i mieszamy aby się dobrze nią pokryły, możemy chwilę poczekać aż się zaprzyjaźnią,
  • nagrzewamy piekarnik do ok 200 stopni, wykładamy ziemniaczki na blachę do pieczenia, wyłożoną papierem do pieczenia,
  • pieczemy ziemniaczki ok 30 minut lub do momentu aż będą rumiane i chrupiące,
  • wykładamy ziemniaczki na tacę, półmisek i podajemy!

Do ziemniaczków pasuje świetnie jogurtowy sos czosnkowy albo taki słodko-pikantny jak do sajgonek. Co więksi kozacy mogą zapodać sobie do tego pikantny sos sriracha.

piątek, 11 kwietnia 2014

Pikantna ryba z porami w wersji kokosowej

Tytuł sugeruje jakieś niewiadomoco... Może i to danie gdzieś w świecie ma jakąś oficjalną nazwę i jest w tradycji jakiejś kuchni. Nie wiem. Ja zrobiłem po prostu garbage collection przy udziale kupionego w Makro pstrąga, trochę w azjatyckim stylu. Wyszło świetnie - mi bardzo smakowało.

Czego użyłem:
  • 2 filety z pstrąga ze skórą,
  • 2 pory,
  • 3 ząbki czosnku - ale może być mniej gdyż ja lubię czosnek,
  • puszeczka śmietanki kokosowej,
  • 2 łyżki tłuszczu kokosowego do smażenia,
  • resztka ostrej pasty chilli - tyle ile uznajemy za odpowiednie dla nas,
  • szczypta sproszkowanej trawy cytrynowej,
  • sól i pieprz do smaku.
Co z tym zrobiłem:
  • na patelnie dałem 2 łyżki tłuszczu kokosowego, poczekałem aż się roztopi,
  • dodałem pastę chilli i rozprowadziłem ją,
  • wrzuciłem pory, pokrojone na drobne kawałeczki i podsmażyłem to chwilę aby pory trochę zmiękły,
  • na warstwę porów na patelni położyłem rybę skórą do dołu - tak że nawet nie dotykała skórą do dna patelni,
  • dodałem czosnek,
  • podsmażyłem to pod przykryciem przez 3 minuty na średnim ogniu i już po tych 3 minutach filet się usmażył bo był cienki - nawet nie musiałem go obracać,
  • zmniejszyłem ogień i dodałem śmietanki kokosowej i sproszkowaną trawę cytrynową, doprawiłem solą i pieprzem a następnie pomieszałem jeszcze delikatnie aby składniki się zmieszały ale na tyle ostrożnie aby bardzo nie porozwalać ryby,
  • potrzymałem to na małym ogniu jeszcze chwilę,
  • zapakowałem do głębokiego talerza i wciągnąłem od razu.

Rybka po włosku

I kolejny prosty temat - coś co ja nazywam "rybką po włosku" choć pewnie Włosi nie rozpoznają w tym niczego typowego dla włoskiej kuchni. Inspiracją do tego był film Gennaro na YouTube, gdzie w prosty i pyszny sposób zrobił on rybę w pomidorach z czosnkiem i ziołami.

Też spróbowałem to ugotować i bez specjalnego przygotowania czy trzymania się przepisu wyszło mi to danie epicko. Potem ćwiczyłem to jeszcze kilka razy - przy dłuższym czasie gotowania wyszło również coś dobrego ale bardziej na kształt zupy rybnej.

Tak czy inaczej - pomysł daje radę i można go śmiało interpretować po swojemu. Sam też nie prezentuję oryginalnej wersji tylko jedną z moich mutacji, która wydała się najlepsza.

Czego potrzebujemy:
  • rybka - filet ze skórą lub bez. Właściwie wg mnie większość popularnych ryb jak dorsz, łosoś czy pstrąg się nada, ważne aby była świeża i się w garnku czy na patelni zmieściła,
  • cebula lub por - jedna sztuka wystarczy na 1 duży filet czy 2 mniejsze,
  • passata pomidorowa - dobrej jakości, wystarczy jakaś średnia puszka czy opakowanie,
  • 1 czerwona papryka słodka,
  • czosnek - właściwie tyle ile zjemy, u mnie schodzi czasem cała główka ale ja uwielbiam czosnek, można dać mniej, np. 2-3 ząbki,
  • zioła - moje propozycje to bazylia czy oregano,
  • dobra oliwa z oliwek - to podstawa  sukcesu tego dania,
  • odrobinę octu balsamicznego - najlepiej z Modeny,
  • sól i pieprz do smaku,
  • parmezan czy inny twardy ser - do posypania i epickości podania.

Jak to się robi? Prosto!

  • rybkę myjemy, możemy powalczyć trochę z usuwaniem ości jeśli jest ich więcej i są uciążliwe,
  • czerwoną paprykę myjemy, pozbawiamy ogonka i tego czegoś z pestkami w środku, kroimy na drobne kawałki,
  • na patelni czy w większym garnku lekko podgrzewany oliwę z oliwek - tylko trochę, nie do typowej temperatury smażenia, tylko tyle aby rybka zaczęła leciutko skwierczeć jak ją włożymy,
  • na oliwę wrzucamy cebulkę czy pora, smażymy chwilę aby się trochę spociła jak mawia Gennaro,
  • wkładamy rybkę do gara czy patelni i właściwie bardziej dusimy niż smażymy - zaczynamy skórą do dołu jeśli to filet ze skórą,
  • czosnek obieramy z łupin, miażdżymy "z łapy na niedźwiedzia" albo nożem jeśli wiemy jak się przy tym nie pokaleczyć, potem siekamy na drobne kawałeczki. W najgorszym razie zostaje prasa do czosnku. Gotowy do akcji czosnek wrzucamy do rybki razem papryką,
  • całość delikatnie mieszamy ale tak aby nie rozwalić ryby,
  • jeśli mamy cienki filet to właściwie po 3-4 minutach mięso będzie ścięte i białe. Przy grubszych filetach po paru minutach rybkę przewracamy ją na drugą stronę i nadal męczymy parę minut - pilnujemy aby nam się nie rozleciała,
  • dodajemy passatę, sól i pieprz do smaku, jeśli mamy suszone zioła to je też też dodajemy na tym etapie,
  • doprawiamy octem balsamicznym do smaku bo to rozjaśni smak, spowoduje że będzie bardziej wyrazisty,
  • dusimy jeszcze trochę na małym ogniu - tyle ile trzeba, byle ryba nie była surowa a składniki się zaprzyjaźniły. Im dłużej będziemy gotować, tym większa szansa że dostaniemy zupę zamiast rybnego dania,
  • gotową rybkę wykładamy na talerz (płaski lub głęboki w zależności od tego co nam wyszło) i przyprawiamy świeżą bazylią jeśli taką mamy, posypujemy do smaku tartym serem i niewielką ilością oliwy z oliwek.


Kartoffelsalat? Ja!!!

Zgodnie z tytułem - teraz coś niemieckiego, ziemniaczanego, mega oktoberfestowego! Niemiecka sałatka ziemniaczana!

Kto próbował jej kiedyś w oryginale lub chociażby w wersji sprzedawanej w polskim Lidlu, wie o co chodzi. Pyszota. Oczywiście najlepiej wchodzi z dorodnym wurstem i dobrym browarem.

Ale po co kupować jak można zrobić swoją wersję? I to wcale nie jest trudne...

Czego potrzebujemy:

  • 1,5 kg dobrych ziemniaków, najlepiej odmiany sałatkowej która tak łatwo się nie rozgotowuje,
  • pół średniej cebuli, pokrojonej w drobną kostkę,
  • pół szklanki majonezu - im pyszniejszy tym lepiej :),
  • pół szklanki jabłkowego octu winnego,
  • 1/4 szklanki oleju roślinnego - najlepiej coś dobrego, nie rafinowanego - może być dobry rzepakowy nierafinowany, może być ryżowy,
  • 2 łyżeczki soli,
  • świeżo zmielony czarny pieprz do smaku,
  • 2 łyżki cukru,
  • 2 łyżki siekanej natki pietruszki.
Metoda:
  • bierzemy duży garnek, wlewamy wodę i solimy ją i czekamy aż się zagotuje,
  • kroimy ziemniaki w plasterki lub kawałki jakie nam najbardziej będą pasować,
  • wrzucamy ziemniaki do gara i gotujemy 15 minut aż zmiękną,
  • przerzucamy ugotowane ziemniaki do dużej miski, dajemy im chwilę odpocząć a potem dodajemy cebuli i trochę mieszamy, następnie znowu dajemy trochę odpocząć,
  • w innej misce robimy sos: mieszamy majonez z olejem, octem, cukrem, solą i pieprzem oraz pietruszką - tak aby sos zrobił się jednorodny,
  • gdy już nasze ziemniaki będą gotowe na zapodanie sosu, aplikujemy ten smakołyk i dobrze mieszamy w taki sposób aby nie rozwalić ziemniaków,
  • sałatkę odkładamy w chłodne miejsce na godzinę aby smaki się przegryzły i aby jakiś lokalny pożeracz sałatek jej nie dopadł, zanim my ją dopadniemy.


Gotowanie w plenerze

Temat mobilnego gotowania zaczął się u mnie już w zeszłym roku ale dopiero teraz udało mi się coś o tym napisać.
Ugotowanie czegoś na wycieczce czy wypadzie w góry, na ogród czy na działkę to patent na fajny piknik.

Standardowo w naszym kraju gotowanie w plenerze oznacza najczęściej grilla, ewentualnie ognisko. Ognisko nie wszędzie da się rozpalić, a zniechęcony różnymi informacjami o tym że jedzenie z grilla niekoniecznie jest zdrowe, zacząłem eksperymentować z grillem i patelnią. Nie ukrywam że zainspirowali mnie tutaj trochę ludzie z BBQ Pit Boys.

Czyli bierzemy odpowiednią patelnię z grubym dnem (najlepiej żeliwną czy stalową) i kładziemy ją na rozpalonego grilla zamiast umieszczać na ruszcie mięsko bezpośrednio. Dopiero na takiej patelni podgrzewanej grillem możemy coś usmażyć czy podgotować. Dzięki temu możemy przygotować coś więcej niż tylko karkówkę czy kiełbasę.
Oczywiście jeśli chcemy zjeść coś typowo z grilla, taki patelniowy patent nie zastępuje zapachu skwierczącej nad żarem karkówki.

W moich testach wszystko szło pięknie, ale wkrótce się okazało że grill co prawda daje radę w roli źródła ciepła, ale nie jest odpowiednio mobilny oraz jego obsługa może być czasami uciążliwa. Poza tym rozpalanie może trwać zbyt długo jak się nie ma odpowiednich narzędzi.
A o wożeniu grilla i patelni w plener gdzieś dalej w sumie można zapomnieć jeśli mamy na myśli wygodę.

I nagle przyszło olśnienie... Przecież można kupić mobilną kuchenkę czy jakkolwiek sprzedawcy to nazywają. Taką jakiej używa P. Robert Makłowicz w swoich programach. Można takie kuchenki również spotkać w knajpach, np. w jednej z wrocławskiej restauracji, gdzie niektóre, typowo koreańskie dania są podawane gościom na stół wraz z taką kuchenką i składnikami aby sami mogli dokończyć gotowanie. Super pomysł a ile zabawy!

Po małym rozpoznaniu w sieci okazało się że jest spory rozstrzał cenowy. Nie chcę teraz wchodzić w szczegóły ile warto za płacić za taką kuchenkę i co mają lepsze modele.
Udało mi się ustalić że najtańsza kuchenka w moim zasięgu, jednocześnie odpowiednio solidna, jest do kupienia w sklepie Jula
Jedyne 49 PLN i kuchenka zapakowana w postaci czarnej skrzyneczki z uchwytem jest nasza :) Do tego pojemnik z gazem za 10 PLN - to prawdziwa okazja. Taki pojemnik wg sprzedawcy starczy na dwie godziny ostrego gotowania, wg mnie prawie tak jest. Na pewno jest jednak tańszy od worka brykietu czy węgla drzewnego do grilla.
Zaznaczam że nie piszę tekstu artykuł sponsorowanego - Jula po prostu daje rozsądną cenę za rozsądny towar, więc go kupiłem i opisuję... Równie dobrze można takiej kuchenki szukać gdzie indziej.

A tak wygląda kuchenka już po złożeniu...
Pierwsze zdjęcie nie oddaje gabarytów urządzenia. Tak naprawdę waży niewiele, jest zapakowana w skrzyneczkę więc można ją łatwo przenosić czy transportować, na upartego wejdzie nawet do większego plecaka.

Obsługa też jest prosta - po prawej stronie jest klapka, otwieramy, umieszczamy pojemnik z gazem (przypomina większy pojemnik z jakimś sprayem) i przesuwamy dźwignię, która powoduje podłączenie pojemnika z gazem do kuchenki i jej zablokowanie.



Jak widać po lewej, sterowanie jest proste, w zestawie jest instrukcja więc się tym nie zajmujemy.

Wrażenia z eksploatacji są takie - super sprawa, kuchenka naprawdę daje radę, poza tym ma sporą moc. Łatwo rozłożyć, łatwo złożyć.

Zacząłem testy od zrobienia w domu chińszczyzny i okazało się że na tej kuchence zdecydowanie lepiej wychodzi smażenie na woku w porównaniu z elektryczną płytą ceramiczną. Gaz w pojemniku tak naprawdę wystarczył mi na 5 takich chińskich sesji.

No dobra, ale miało być o gotowaniu w plenerze. Jak widać po prawej, tym też się zająłem.

Na pierwszy ogień w terenie poszła rybka w stylu Gennaro. Zrobienie czegoś takiego w środku Gór Stołowych - rewelacja.

Ale nie samą rybką człowiek żyje więc wziąłem się za inne stworzonka.
Oczywiście nieśmiertelną pozycją w menu plenerowym jest coś z radosnej świnki.
Tak więc przy kolejnej sesji poszła na patelnię również radosna świnka z polentą.

Na dzień dzisiejszy mam tą kuchenkę prawie rok. Naprawdę się sprawdza, daje radę, sprzęt trzyma się nieźle, nie rozlatuje się. Zabawy z gotowaniem w plenerze jest naprawdę sporo, dania wychodzą praktycznie takie jak w domu a 2 godziny mobilnego pichcenia pozwalają przygotować wiele różnych dań.

Krótko? Zdecydowanie polecam!