Piątek to niby weekendu początek... A co można zrobić z tej okazji?
Można zrobić zupę z łupacza!
Zaczęło się od tego że będąc w Lidlu zobaczyłem w lodówce dwa kawałki łupacza. O to coś nowego - pomyślałem i nabyłem obiekt żeru.
Wróciwszy do domu, zabrałem się za małą inwentaryzację zasobu kuchennego. Znalazłem cukinię od Pantery, znalazłem wielkiego pomidora, znalazłem papryczkę habanero, cebulę (akurat czerwoną), trochę świeżego czosnku, również od Pantery. Na balkonie oczywiście rozmaryn i tymianek - prosto z doniczki.
Będąc przynajmniej raz do roku na Węgrzech, mam oczywiście dyżurne pudełko słodkiej, czerwonej, sproszkowanej papryki. W szafce trochę eko bulionu w proszku i tłuszczu kokosowego.
Więc do roboty! Najpierw posiekałem cebulę i czosnek na plasterki (było tego z kilka ząbków), na patelnię i na oliwie podsmażyłem przez chwilę.
Potem dodałem główny składnik - czyli dwa filety z łupacza, oczywiście zaczynamy skórą do dołu. Podsmażyłem, dodałem trochę wody aby nie przywarło (ale można dodać np. białego wina jak ktoś ma pod ręką). Po niedługiej chwili na patelni wylądowała cukinia posiekana w plasterki oraz 1/3 papryczki habanero drobno posiekanej. Do smaku dorzuciłem świeży rozmaryn i tymianek, dodałem trochę soli i pieprzu - wyglądało to tak jak poniżej.
Potem posiekałem tego mega pomidora, wrzuciłem również na patelnię, przykryłem całość kawałkiem folii aluminiowej (bo patelnia za duża na pokrywkę) ale jak ktoś ma pokrywkę pasującą do patelni to jest to równie dobre rozwiązanie.
Po przykryciu pozwoliłem się temu wszystkiemu trochę poddusić na wolnym ogniu. Gdy już po kuchni zaczął rozchodzić się aromat ziołowo-czosnkowo-rybny, żona się ewakuowała z racji niechęci do ryb i wszystkiego co pachnie jak "cześć dziewczyny", oznaczało to że można działać dalej.
Dalszy etap był taki, że w czajniku zrobiłem trochę wrzątku, do kubka dałem trochę eko-cośtam bulionu, w w międzyczasie składniki na patelni puściły już trochę sok, pomogłem im połową kubka bulionu, dodałem sporo słodkiej sproszkowanej papryki oraz wielką łychę tłuszczu kokosowego (efekt węgierskiej zupy), zamieszałem, mała redukcja no i właściwe zupa ready...
Wrażenia z degustacji? Pycha! Właściwie nie za pikantne (jak dla mnie), lekko tłuściutkie, ziołowe, rybne, idealne na taki ciepły wieczór czyli hungarian style no i w ogóle ten zapach ryby w każdym kącie - bezcenny!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz