piątek, 19 lipca 2013

No wheat!

W ostatnich latach coraz więcej słyszy się o uczuleniach na pszenicę czy gluten. Kilka osób z mojego otoczenia ma już zdiagnozowane takie dolegliwości. Inne osoby może nie mają oficjalnej diagnozy ale w ostatnich latach albo przytyły z niewiadomych powodów albo skarżą się na dolegliwości pokarmowe.

Skala zjawiska robi się coraz większa. W którymś momencie zaczęło to dla mnie wyglądać jak epidemia.

Parę lat temu, gdy jeszcze niewiele o tym było głośno, pomagałem od strony technicznej stworzyć portal BezPszenicy.pl 
Polecam na niego zajrzeć - naprawdę znajdziecie tam sporo ciekawych przepisów jeśli ktoś chce czy musi gotować bez mąki pszennej.


W sklepach pojawia się coraz więcej produktów bezglutenowych czy oznaczonych jako nie zawierające pszenicy. Z jednej strony branża spożywcza się rozwija ale z drugiej strony może problem staje się coraz większy - stąd nowe, bezpieczne produkty? Piwo bez glutenu, chleb bez glutenu, muffinki bez glutenu...

Niedawno dotarła do mnie również informacja o książce "Dieta bez pszenicy" Dr Williama Davisa. Nie miałem okazji jej przeczytać choć przeczytałem recenzje i wnioski ludzi, którzy mieli możliwość ją przestudiować.
Coś musi być na rzeczy, choć książek o cudownych dietach, super sposobach na życie jest wiele i wg mnie nie należy w 100% wierzyć w nie na słowo, zwłaszcza jeśli nie działają w praktyce.
Jednym z wątków tej książki jest poszukiwanie i likwidacja przyczyn tzw. pszenicznego brzucha - reszta ciała szczupła, a brzuch wzdęty, wystający, czasami określany jako "brzuch piwny".

Skojarzyłem też kolejny fakt. Mój kolega bywa często w Chinach i z jego relacji wynika że można tam łatwo kupić i zjeść praktycznie wszystko co sobie wymarzymy poza jedną rzeczą - poza chlebem...
Chodzi o zakup chleba w takim rozumieniu jak w Polsce sobie wyobrażamy czyli w osiedlowym sklepie. Trudno mi to potwierdzić bo w Chinach nie byłem ale to kolejny element pasujący do mojej pszennej układanki.

Dodam też do tego obserwację z codziennego życia - moja żona, pomimo przejścia wszystkich testów alergii pokarmowych z wynikiem negatywnym, po zjedzeniu nawet niewielkiego kawałka czegoś z pszenicą, tak puchnie jakby była w 8 miesiącu ciąży...

Sam optycznie nie ważę za dużo, ale nie jestem też specjalnie chudy. Wygląd nie jest dla mnie na pierwszym miejscu, bardziej patrzę na kwestie zdrowotne - ludzie w moim wieku miewają już zawały, sporą nadwagę czy wielkie brzuchy. Dlatego zwracam uwagę na problem nadwagi, zwłaszcza że kiedyś ważyłem dużo więcej niż obecnie i nie chcę tego doświadczenia powtarzać.
Zauważyłem też że po każdej większej imprezie jedzeniowej, wizycie w gościach czy u rodziny od razu jest parę kilo więcej na wadze, brzuch rośnie... Niby normalne u facetów po 35 roku życia. Zwłaszcza jak ktoś nie uprawia regularnie i aktywnie sportu, nie ćwiczy na siłowni, nie stosuje specjalnych diet ani suplementów - bo po prostu jak w moim przypadku - nie ma na to czasu.

Większość z nas nie ma zdiagnozowanej żadnej alergii na pszenicę czy gluten. Producenci żywności, lekarze, dietetycy, topowi kucharze wskazują dobrodziejstwa zbóż. Pizza jest wszędzie, makaron rządzi, burgery szturmem zdobywają rynek - a czym jest burger bez dobrej bułki?
Nawet codzienne kanapki czyli "nasz chleb powszedni" to również pszenica. Pszenica jest wszędzie! Potwierdza to też chyba każda oficjalna piramida pokarmowa. Podstawę naszego pożywienia powinny wg nich stanowić produkty zbożowe - a więc najczęściej pszenica.
Powszechnie mówi się też że schudnąć można przede wszystkim ćwicząc, jedząc produkty "light" czy stosując dietę opartą na warzywach, jogurtach i innych fit rzeczach...

Postanowiłem zrobić eksperyment - zostać "wirtualnie" uczulonym na pszenicę a następnie po jakimś czasie zobaczyć co to zmieni. Metoda Pogromców Mitów - czyli sprawdzić doświadczalnie, najlepiej na sobie. Zaznaczam że zrobiłem to na swoje własne ryzyko i nie biorę żadnej odpowiedzialności za innych, którzy mogą mnie naśladować i zrobić to samo.

Zdecydowałem po prostu nie jeść pszenicy - tak jakbym miał alergię i tak się deklarować w knajpach czy na imprezach z jedzeniem. Ziemniaki czy inne zboża generalnie ok - choć z umiarem. Ryż basmati pochłaniam w ilości przypadającej na sporą chińską rodzinę.
Czyli węglowodany jak najbardziej są w mojej diecie ale pszenica nie - nie jest to więc żadna dieta Atkinsa czy Kwaśniewskiego!

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Zacząłem z końcem maja unikać pszenicy na co dzień. Pierwsze wyniki były obiecujące - brzuch nie rośnie a nawet się zmniejsza, waga powoli spada. Czyli niby dobrze - chyba działa? Ale może to kwestia biznesowego trybu życia - nie zawsze jest czas by zjeść, a byle czego się nie je.

Potrzebne było więc konkretne potwierdzenie - taki eksperyment w mega skali.
Okazja szybko się nadarzyła bo właśnie planowałem rodzinny wyjazd na Węgry - a tam jak wiadomo - jedzenie jest super dobre, super tuczące i jest go duuuuużo...
W  ich diecie jest sporo mięsa, tłuszczu, głównie smalcu, wieprzowiny ale też sporo pszenicy - chleb do każdej zupy gulaszowej, ciasteczka, bułeczki, langosze, naleśniki... I pomimo tego że Węgry to piękny słoneczny kraj, hodują pełno warzyw to w jedzeniu na mieście można dostać przede wszystkim warzywa w postaci marynowanej czy konserwowej. Idealny poligon dla moich prób :)

Kiedyś dawno byłem już na Węgrzech i jedząc wszystko w knajpach jak leci, po 2-tygodniowym pobycie ważyłem przynajmniej 10 kg więcej.
Przyjąłem więc założenie że teraz unikam pszenicy we wszelkiej postaci (nawet jako dodatku typu panierka, kromeczka pieczywa itp.).
Mięsa, wędlin, wszelakich tłustych sosów czy zup bez pszenicy nie unikam na tym wyjeździe i zobaczymy co z tego wyjdzie.

Na co dzień nie jem zbyt dużo mięsa - staram się aby nie przekroczyć 2-3 razy w tygodniu a także rzadko jem czerwone mięso. Tak więc jedzenie go prawie codziennie na potrzeby kluczowej fazy eksperymentu powinno wykazać od czego przytyłem kiedyś - eliminujemy jeden potencjalny czynnik (pszenicę), ale drugi (mięso, tłuszcz), powszechnie uznawany za najniebezpieczniejszy zostaje.

Zacząłem od klasyki, która powinna na pewno mnie choć trochę utuczyć - mega zestaw gyros z frytkami i piwo w pakiecie.


Potem na wieczór była tłusta zupa rybna.


Next day - jajecznica na świeżym, jeszcze prawie chrząkającym boczku z lokalną papryką. Pork belly bacon - it smells guuuuud! - jak mawiają moi ulubieni guru od mięsa i sposobów jego przygotowania na grillu - BBQ Pit Boys :)

Polak - Węgier - dwa bratanki! Do bekonu i do szklanki :)

Obiad - tłusta gulaszowa, pyszne oka smalcu ale bez kluseczek pszennych - niektóre mają dodane kluseczki halusky (coś jak włoskie gnocchi) i tych unikałem.

Klasyczna zupa gulaszowa, jaką można zjeść prawie wszędzie na Węgrzech - oczywiście podawana z chlebem, którego nie jadłem.
Mangalica kolbasz, salami, znowu gyros z browarem... Robiłem co mogłem aby przytyć z powodu mięsa...


Kolejna akcja - dopadłem w miejscowym Aldi kiełbaski norymberskie (które można dostać również i u nas) oraz monachijską białą kiełbasę z niemiecką musztardą w zestawie (a o to już w Polsce trudniej, bywa na Tygodniu Niemieckim w Lidlu).


Oczywiście w przerywnikach również był ryż z warzywami, pieczarkami i rzecz jasna boczkiem. No i nieodłączne "kiszonki" :)


Oczywiście w kraju wieprzowiną stojącym, nie można nie spróbować zrobić lokalnej karkówki...


Na końcu - mega schweinshaxe czyli golonka w niemieckim stylu zrobiona na lokalny sposób... Normalnie odlot!


Co ciekawe, po kilku dniach wieprzoterapii zauważyłem że właściwie spodnie nie robią się za ciasne w pasie, czasami nawet próbują opadać, brzuch nie rośnie... Co jest grane?! Do tego nawet nie ma problemów w toalecie.

Nie umknął mi również inny fakt - obserwowałem innych ludzi, którzy zamawiali jedzenie czy wybierali je w samoobsługowym barze. Prawie każda osoba z brzuchem (bez względu na wiek i płeć) zjadała coś bogatego w pszenicę. Albo langosz, albo naleśnik, albo marakon z jakimś sosem, albo pizzę, albo chociażby zupę z chlebem czy kotlet w panierce.

I jeszcze jedno w temacie panierki - przy okazji podpatrzyłem jak dwie Węgierki (akurat szczupłe) zabierają się za danie, które u nas nazwalibyśmy schabowym, Austriacy powiedzieliby że to sznycel po wiedeńsku - czyli kawałek radosnej świnki w pszennej panierce.
Po prostu obłamały i zdjęły z niego panierkę... Już wiem czemu są szczupłe...

Po powrocie do kraju okazało się że po tygodniu węgierskiego ucztowania i wieprzowego festiwalu schudłem praktycznie 1 kg! 81 kg na wadze... Wow! Zaznaczam że nie unikałem węglowodanów a jedynie pszenicy.
Gdyby mój eksperyment się nie powiódł i to mięso mnie tuczyło, miałbym z 5 kg więcej. Przecież wypad na Węgry dotąd zawsze tak się kończył - plus 5 kg na każdy tydzień pobytu...

To przesądziło jak dla mnie wynik eksperymentu z pszenicą. Oczywiście przez jakiś czas miałem dość patrzenia na mięso, bo chyba trochę przedawkowałem...
Tak jak wspomniałem wcześniej, zrobiłem taki eksperyment na sobie i nie polecam takiej mięsnej dawki nikomu - chyba że na własną odpowiedzialność.

Moje wnioski odnośnie pszenicy są takie że skoro coraz częściej słyszy się o GMO, coraz więcej ludzi w otoczeniu jest otyłych na brzuchu czy ma objawy alergiczne to coś w tym musi być.

Podejrzewam że coraz więcej pszenicy, którą zjadamy, jest już GMO a zjawisko trwa już od ładnych paru lat. Nie do końca wiem jak to ustawowo wygląda w Polsce ale przecież ludzie kiedyś tak nie tyli od chleba, pizzy czy makaronu.
Przecież kiedyś na wsi nie było codziennie mięsa na stole, jadło się to co zniosły własne kury i urodziło własne pole - czyli właśnie pszenicę we własnym chlebie. Mięso nie było jedzone tak często - przecież świnia ma tylko dwa schaby, nie można mieć schabowego co parę dni... Pszenicę jedzono więc bardzo często - a mimo tego nie było takiej plagi otyłości...

Zboże GMO, jak twierdzą producenci, jest wydajniejsze więc w efekcie tańsze w produkcji. Ale czy zdrowe i bezpieczne? Nie jestem pewien. I chyba nie tylko ja jestem takiego zdania - Dr Davis chyba również...

Ludzie wychowani na wsi pewnie wiedzą że nie ma nic lepszego jak chleb z własnej mąki i własnego pieca z masłem z mleka od własnej krowy. Ci sami ludzie często pamiętają jednak czasy gdy pszenica na polu była wysoka po pas.
Teraz jadąc przez Europę widzimy że w wielu miejscach rosną równiutkie pola pszenicy, która sięga najwyżej do kolan. Odnoszę wrażenie że praktycznie obecnie jemy tańszy w produkcji zamiennik dawnej pszenicy...

Właściwie chyba nie można powiedzieć "jemy" bo ja już nie zamierzam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz